Trzech muszkieterów wieczornej pielęgnacji i peeling

Na wieczorną pielęgnację patrzę już nie tylko przez pryzmat przyjemności, ale także okiem kosmetyczki. W zupełności rozumiem, że są kobiety, którym w niesmak te wszystkie wieczorne oklepywania, a co gorsza – kosmetyczne  zakupy. Nasza skóra jest harda, tutaj nie ma wątpliwości. Ale skoro mamy możliwość pomóc jej w  bardzo prosty sposób, to dlaczego tego nie zrobić? Będzie o trzech kosmetykach, a właściwie czterech, które naprawdę warto wprowadzić do wieczornej pielęgnacji…

Coś do demakijażu, tonik, serum bądź krem i od czasu do czasu – peeling

Tak wygląda przepis na dobrą, bardzo podstawą, ale jednak skuteczną pielęgnację. Cóż, chętnie bym się pokusiła o dodanie także kremu pod oczy, ale zasada jest taka, że można też znaleźć krem czy serum, co to pod oczy świetnie się nadają. W telegraficznym skrócie, oto cztery etapy wieczornej pielęgnacji, które warto mieć na uwadze. Zawsze.

Demakijaż – nawet wtedy, gdy nie użyliśmy żadnych kosmetyków kolorowych. Brzmi koniecznie, prawda? Otóż demakijaż to nic innego jak etap oczyszczania – pozbycia się wszystkiego, co śmiało ulokować się na naszej buzi, za naszą zgodą czy też bez. Dlatego też tak wiele opinii można znaleźć o samym makijażu – z jednej strony sami zapychamy skórę warstwami, z drugiej – często są to dobre warstwy, jak kremy z filtrem czy podkłady mineralne, które potrafią nawet pomagać w walce z trądzikiem. Niewątpliwie jednak przed snem należy pozbyć się tego wszystkiego. Oczyszczanie może być proste, jak i złożone – polecam każdy sposób, byle skuteczny (sami zresztą zobaczycie, że czasami wystarczy sięgnąć tylko po jeden produkt).

Tonizacja – czyli coś, co traktujemy bardzo po macoszemu. Bo na co komu produkt, który ma wodną konsystencję, szybko się wchłania i wedle tego, co widzimy w lustrze – nie robi nic? Otóż robi, robi, bo tonizuje, czyli mówiąc prościej – wyrównuje pH skóry. Bo nawet woda, ta zwykła woda z kranu może zaburzyć odczyn naszej skóry, a gdy ten jest zaburzony, wtedy łatwo o zniszczenie płaszcza hydrolipidowyego. 
Złuszczanie – ten punkt nie wchodzi w codzienną pielęgnację, olaboga, w żadnym wypadku. Chociaż uważam to za jeden z przyjemniejszych rytuałów, to w zupełności nie jestem zwolenniczką namawiania do jego częstego wykonywania (a trochę nad tym ubolewam, bo kocham peelingi miłością szczególną). Złuszczanie to po prostu stosowanie pozbywanie się martwego naskórka, na przykład za pomocą peelingu – a jakiego? To już nasz wybór. Może być to peeling mechaniczny, ale także enzymatyczny. Peelingować skórę można za pomocą szczoteczki takiej jak Luna, gąbeczki konjac i wielu innych gadżetów. Chciałabym tylko dopisać, tak z własnego doświadczenia i tego, czego uczyli mnie na zajęciach – także z takimi delikatniejszymi narzędziami nie należy przesadzać. 
Chciałabym bardzo, by producenci tych przedmiotów przestali namawiać do stosowania ich codziennie, bo w prosty sposób możemy zaburzyć cykl złuszczania naskórka. Sama wiem, że sprzedaż wzrasta, jeżeli klient uważa, że taki produkt będzie mu przydatny każdego dnia. Tylko nie warto dać się złapać w taką pułapkę. Łatwiej zauważyć na skórze skutki braku złuszczania – suche skórki czy  nieestetycznie wyglądający makijaż, niż efekt zbyt częstego pozbywania się martwego naskórka – tego nie widać gołym okiem, a może mieć gorsze skutki.
Pielęgnacja kończąca – tak nazywam ten etap! To dowolny produkt, który zamyka naszą  wieczorną pielęgnację i z czystym sumieniem możemy wskoczyć już do łóżka. I nie mam problemu z przyznaniem się do tego, że zdarza mi się pominąć ten krok w kilku przypadkach – po zabiegach pielęgnacyjnych, które wymagają zaniechania wieczornej pielęgnacji, jeżeli robiłam masaż naturalnym olejkiem i zamiast nakładać kolejny produkt po prostu nie zmywam pozostałej warstwy lub wtedy, gdy chcę dać skórze ODPOCZĄĆ. Niech czasami pooddycha sama, niech nie będzie zbytnio rozpieszczona i potrafi samoczynnie się regenerować, bez żadnej pomocy.

LOST WITH BOTANICALS

Olejek hydrofilowy GOODBYE DIRT

Co by napisać, by nie zacząć od słodzenia… Bywa bowiem tak, że czuję się odrobinę głupio, gdy tak ślę same ochy i achy. Ale z drugiej strony – nie ma co ściemniać, bo to kolejny wybitny kosmetyk do demakiajżu, jaki znalazł się w mojej pielęgnacji. W tej kwestii mam już swoich ulubieńców, a teraz mam też kolejnego. Jednak zaraz wytłumaczę, skąd ta fascynacja się wzięła…
Do tej pory byłam przywyczajona, że co by się nie działo, to produkt do demakijażu MUSZĘ zmyć kolejnym produktem. Czy to pianka, czy żel – zawsze COŚ musiało się pojawić. Woda to było po prostu za mało, miałam gwarantowany wysyp pryszczy, zatkane pory i inne fanaberie skórne, jeżeli tylko zapomniałam o kolejnym kroku. A tutaj – NIC. Woda, tylko woda. Nawet po moją ulubioną ściereczkę nie muszę sięgać. Nie wiem jak, ale Lush Botanicals tego dokonało i jeżeli chodzi o produkt do demakijażu, ale najprostszy w obsłudze, to dostaje zaszczytne pierwsze miejsce. 
Skład… jemu też warto poświęcić kilka akapitów. Kosmetyki Lush Botanicals (aktualnie Lost with Botanicals) są naturalne, nie można mieć wątpliwości. Nie znajdziecie tutaj kontrowersyjnych dodatków. Jednak sam wybór dobrych składników to nie wszystko, bo ten kto miał doczynienia z tworzeniem kosmetyków, ten wie, że muszą się jeszcze zgrać i rzeczywiście dobrze wpływać na skórę. Mamy więc oleje takie jak ten z  pestek malin, z pestek arbuza, z pestek moreli czy pestek winogron. Są także ekstrakty  z owocu winogrona, zielonej kawy, z pestek grejpfruta, figi, guarany oraz granatu. Brzmi cudownie, prawda? A to nie żaden krem, a hydrofilowy olejek. Nawet produkt do demakijażu może mieć bogaty skład.

Trzy pompki. No, przy mocniejszym makijażu troszkę więcej, ale zawsze sobie poradzi. Aplikować  można jak wygodniej – albo na suchą skórę, albo na zwilżoną. Oba warianty lubię, oba sprawdzają się równie dobrze. Olejek w kontakcie z wodą zamienia się w delikatną emulsję, którą bardzo łatwo zmyć wodą. Czy jest to tylko produkt do zmywania makijażu? Ależ skąd. Zastąpi żel, piankę i i każdy inny kosmetyk do mycia buzi.

W przeciwieństwie do innych kosmetyków Lush Botanicals, hydrofilowego olejeku GOODBYE DIRT nie trzeba trzymać w lodówce, a dodatkowo – termin ważności to 9 miesięcy. Ale nie martwcie się, on uzależnia tak bardzo, że skończycie go znacznie, znacznie szybciej – jak ja.

Cena: 155 zł / Pojemność: 100 ml / Kosmetyk wegański / Cruelty Free / bezpieczny dla kobiet w ciąży

MOKOSH

Aktywny peeling do twarzy Róża z jagodą

Peeling enzymatyczny, czy mechaniczny? A gdyby  tak połączyć jedno i drugie, czyli stworzyć produkt, który złuszcza martwy naskórek samoczynnie, jak i poprzez pocieranie? Proszę Państwa, oto on, kosmetyk podwójnie działający. Sposób aplikacji zależny jest od potrzeb skóry, gdyż działanie złuszczania można „stopniować”. Enzymatycznie działają dwa najpopularniejsze składniki z tego zakresu, czyli enzym z papaii oraz enzym z ananasa. To one odpowiedzialne są za bardzo delikatne złuszczanie, które sprawdzi się także przy cerze ciut bardziej wrażliwej. Dodatkowo, enzymy pomagają wyregulować wydzielanie sebum.

Nabierając kosmetyk, wyczuwamy pod palcami maleńkie drobinki. To zapewne korund, który także znalazł się w składzie. Tym razem to składnik mocno złuszczający, stosowany najczęściej w przypadku cery tłustej. Dobrze pamiętam, że na zajęciach kojarzyliśmy go z mikrodermabrazją.  Stąd też  sposób użycia naszego peelingu jest dość nietypowy. Przede wszystkim, warto posłuchać się zaleceń MOKOSH i dostosować sposób aplikacji do wymagań cery:

Skóra sucha, wrażliwa lub naczynkowa: nałóż peeling na oczyszczoną skórę twarzy. Pozostaw na skórze przez 5-10 minut, zmyj nie masując. Przy pierwszej aplikacji pozostaw na 3-5 min.
• Skóra normalna, mieszana, tłusta: nałóż peeling na oczyszczoną, wilgotną skórę twarzy, wykonaj delikatny masaż po czym pozostaw peeling na skórze przez 10-15 minut i zmyj.

Także jeżeli chodzi o częstotliwość, warto tutaj zachować umiar. Tak jak wspominałam w pierwszej części wpisu – lepiej czasami zapomnieć niż przedobrzyć. W takim razie w przypadku cery  suchej, wrażliwej bądź naczynkowej wystarczy użyć aktywnego peelingu do twarzy 1-2 razy w miesiącu, natomiast przy skórze tłustej i normalnej można sięgnąć po produkt od 2 do 4 razy.

Sama najczęściej korzystam z niego miejscowo – czoło, nos i broda. Tak zwana strefa  uwielbia wariować, jeżeli chodzi o nadmierne wydzielanie sebum i zatykanie przez zaskórniki. I tutaj właśnie wkracza zazwyczaj mocny peeling (lubię także peelingi kawowe, które dobrze radzą sobie z tą strefą). Trzeba pamiętać, że używając kosmetyków z enzymami, skóra rzeczywiście może być nieco zaczerwieniona i zaraz po złuszczaniu nie wyglądać zbyt ładnie. To jednak kwestia kilku bądź kilkunastu minut, nie ma strachu. Końcowy efekt jest tego wart!

Cena: 89 zł / Pojemność: 60 ml / Produkt wegański / Cruelty Free


O!FIGA

Hydrolat Wonna Róża

Czy są tutaj osoby, które dostają drgawek na samą myśl o różanym zapachu? Uciekajcie! Resztę proszę o zostanie, bo… to fajny hydrolat jest! Często powtarzam, że o ile lubię wszelakie toniki, to największą miłością pałam do  wszelkich hydrolatów. Ten od O!Figa to nic innego, jak bardzo prosty produkt pozyskiwany z róży damasceńskiej. Jak wygląda produkcja? Otóż płatki poddaje się delikatnemu oddziaływaniu pary wodnej, dzięki czemu hydrolat zachowuje wszystkie, drogocenne właściwości – tak przynajmniej piszą o Wonnej Róży. A jak jest w rzeczywistości?

Kosmetyk w sam raz dla cery wrażliwej i naczynkowej. Coś o tym wiem, bo po półrocznym okresie przyjmowania leków, moja skóra zmierza w tym kierunku. Hydrolat różany jest dla mnie ciut słabszym zamiennikiem za hydrolat lawendowy (a ten lubię najbardziej, szczególnie ten od Mafki).

Mimo, że jest to produkt w pełni naturalny i jednoskładnikowy, to termin ważności sięga aż roku. Woda różana jest doskonała jako produkt tonizujący a zarazem jako kosmetyk łagodzący podrażnia i uszczelniający naczynka – dlatego tak często poleca się hydrolat różany przy cerze naczynkowej.

Tyle że ja wonną różę używam nie tylko w wieczornej tonizacji, ale także przy domowym SPA. Maseczki z glinek czy błotne to świetna sprawa, ale uczucie ściągnięcia jest już nieco mniej lubiane. Aby nie dopuścić do wyschnięcia maski, wystarczy co chwilę spryskiwać twarz hydrolatem. W wersji ciut bardziej ekskluzywnej – wody różanej można użyć także do rozrobienia maski, zamiast wody.

Cena: ok 26 zł/  Pojemność: 100 ml / Produkt wegański / Cruelty Free

MOKOSH

Wygładzające serum Figa

Jeżeli ktoś szuka bardzo bogatego w skład serum, do tego wydajnego, wegańskiego i odpowiedniego dla kobiet w ciąży – cóż, warto poznać się bliżej z figowym serum od MOKOSH. Początkowo nastawiłam się na prosty w składzie kosmetyk – a gdzieżby tam! Oczywiście, serum jest naturalne, ale wcale nie ograniczono się tutaj do skorzystania jedynie z właściwości figi. Wczytując się w skład znajdzie się tutaj takie oleje jak jojoba, z nasion makadamii czy z  nasion słonecznika. Jest również ekstrakt z bergamotki, cynamonu, z kwiatów róży demasceńskiej, z owoców wanilii, z tonki, jaśminu, skórki limonki, z pąków kwiatowych goździka… no i oczywiście  macerat z figi.

Produktu stosuje się go dosłownie odrobinę, bo to kosmetyk o oleistej konsystencji, dla niektórych – nieco ciężkiej. Im dojrzalsza cera, tym można sobie pozwolić na większą ilość. Przy mojej, wrażliwej i jeszcze (powiedzmy) młodej cerze, wystarczy dosłownie kropla na czoło, po jednej na każdy policzek i jeszcze odrobina na brodę oraz szyję.

Serum jest w małej (bo to zaledwie 12 ml), szklanej buteleczce wyposażonej w pipetę. Wygodne w użyciu, w sam raz na wyjazd. O minimalizmie w designie kosmetyków MOKOSH chyba już nie muszę pisać, chociaż wiadomo, to kwestia gustu –  jednak osobiście uwielbiam stawiać te kosmetyki na widoku.

Coś, co jest zasługą bogatego składu, to nie tylko natychmiastowe działanie, ale także… zapach. Funkcjonuje tutaj podobna zasada jak w przypadku perfum – zapach delikatnie zmienia się podczas aplikacji. Ten początkowy podoba mi się trochę mniej, ale z czasem staje się znacznie delikatniejszy i słodszy. Mam wrażenie, że to dzięki wanilii, a w szczególności tonce wonnej – to ją wykorzystuje się do słodko pachnących perfumach.

Mimo, że jest to serum o konsystencji oleistej i pozornie ciężkiej, to wchłania się bardzo ładnie i szybko. Gdy ma się ochotę, to można zaaplikować na nie dodatkową warstwą kremu. Ja potrzeby takiej , w nie odczuwamzupełności wystarczy mi taki efekt. Taki… czyli jaki? Może nie jest to wygładzenie, ale na pewno bardzo intensywne nawilżenie. Rano, skóra delikatnie się błyszczy, ale nie jest to taki brzydki skutek nadmiaru sebum – cera staje się po prostu dobrze nawilżona i zregenerowana. Tyle mi trzeba i tyle wystarczy.

Cena: 79 zł / Pojemność: 12 ml / produkt wegański / Cruelty free / bezpieczny dla kobiet w ciąży


Pamiętajcie, że to tylko moje, subiektywne wybory pielęgnacyjne. Dla każdego coś innego – wiele lat zajęło mi zrozumienie mojej skóry i mogę się założyć, że wielu i wiele z Was ma podobnie. Poza tym – potrzeby naszej skóry mogą zmieniać się jak w kalejdoskopie – a to zima, a to zmiana klimatu, nowe warunki pracy, hormony czy kolejnych kilka czynników, które potrafią uprzykrzyć życie. Zasada jest jedna – szukać swoich zasad i takich kosmetyków, które naprawdę zrobią waszej skórze dobrze.


A teraz będę niezwykle wdzięczna, jeżeli napiszecie i swoich ulubionych, trzech bądź czterech kosmetykach, po które najczęściej sięgacie w wieczornej rutynie!
Ojej, to już koniec? Ale miło, że czytasz moje artykuły i wspierasz moje działania. Spodziewaj się kolejnych, równie ciekawych wpisów!
signature

Co o tym myślisz?

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

No Comments Yet.