magazine
Mafka, hydrolat i historia wrażliwego nosa
Zawsze gryzły mnie te wszystkie podchwytliwe tytuły – jedno zdanie, które sprawiało, że aż chciało się kliknąć w nowy artykuł. A teraz, proszę bardzo – zaczynam nagłówek własnego posta od powiedzonka tak charakterystycznego dla młodego pokolenia, które wyraźnie sugeruje, że coś tu nie zagrało. No właśnie nie, to zmyłka – bo tytułowa LIPA jest prawdziwa, namacalna i będzie grała tutaj pierwsze skrzypce – ale bez fałszowania i tylko z jednym, drobnym zgrzytem, jednak o tym za chwilę!
Gdy Mafka zdradziła informację, że już niedługo pojawi się nowy produkt – ja już wiedziałam co to będzie, po prostu przeczuwałam to. Nie żartuję! Odliczałam do premiery, aż potwierdziło się to, na co tak czekałam – nowy hydrolat. Ale… ze składnikiem, którego wcale tak dobrze nie znam. A może inaczej – znam jego właściwości, ale niezbyt często pojawiał się w składach używanych przeze mnie kosmetyków.
Bo jak właściwie działa lipa?
- redukuje lub zmniejsza zaczerwienienia, dlatego sprawdza się przy cerze wrażliwej i skłonnej do podrażnień,
- koi i łagodzi skórę więc często poleca się stosowanie lipy w produktach do dłoni – a te narażone na podrażnienia i przesuszenia potrzebują szybkiego nawilżenia oraz regeneracji;
- ma wpływ na wydzielanie sebum, dlatego stosuje się ją w kosmetykach do pielęgnacji skóry twarzy. Wzmacnia także naczynka;
- stosowana w formie toniku przywraca skórze naturalne pH (które zaburzamy podczas mycia twarzy);
- można używać jej w domowej aromaterapii.
To takie najbardziej charakterystyczne cechy i dowód na to, że lipa w kosmetyce jest naprawdę potrzebna. Często słyszę o niej na zajęciach, szczególnie wtedy, gdy mówimy o naparach ziołowych i okładach. Spróbowałam więc i ja, ale właśnie w formie hydrolatu, bo jak często powtarzam – te produkty wybieram częściej od klasycznych toników.
Jak się jednak okazało – mój początek z hydrolatem z kwiatów lipy wcale nie był idealny. Dowiedziałam się bowiem, że ma on bardzo charakterystyczny zapach (suszonych kwiatów), którego już na wstępie nie polubiłam. A ja tak mam, że jak zapach nie taki, to często rezygnuję z używania danego produktu. Pozostawiam go w pielęgnacji tylko pod jednym warunkiem – jeżeli działanie naprawdę mi odpowiada.
A działa bardzo dobrze. Łagodzi, nie ściąga porów, ładnie się wchłania i pasuje do moich aktualnych problemów z cerą, która przez leki stała się… naczynkowa.
Okazało się jednak, że i na zapach można znaleźć sposób i to bardzo, bardzo prosty – wacik. Do tej pory byłam przyzwyczajona, że hydrolatu używam wprost na twarz – spryskuję buzię mgiełką i to bardzo obficie. Tym razem lepiej sprawdza się jednak wacik, który całkowicie pochłania ten zapach, a delikatne przetarcie twarzy nie pozostawia tak intensywnej woni. Żeby jednak nie rezygnować z ekologicznych rozwiązań – no bo wiecie, tutaj naturalne produkty i do tego w szkle – to i wacik znalazłam wielokrotnego użytku.
W ofercie Mafki znajdziecie tylko kilka produktów. To marka stricte minimalistyczna, przemyślana i ucząca prostej, ale jakże pięknej pielęgnacji. Produkt do demakijażu, krem, olej z nasion pomidora, glinka biała i… hydrolaty, od teraz już dwa.
Serce moje zostaje przy pierwszym hydrolacie, tym z kwiatów lawendy. Ten jest jedyny w swoim rodzaju, pachnący, kojący, perfekcyjnie działający. Nigdy nie byłam jakąś wielką fanką lawendy – po produkcie od Mafki zmieniłam zdanie o tym składniku i na nowo myślę o znalezieniu serum z tym dodatkiem. Z lipą się natomiast polubiłam, bo działa jak trzeba, ma wszystkie zalety hydrolatu lawendowego… oprócz zapachu. Doskonale jednak wiem, że może być to kwestia tylko moje nosa, a poza tym – sposób z wacikiem działa doskonale. Dlatego aktualnie moim ulubionym trio od Mafki jest najlepszy pod słońcem hydrolat z kwiatów lawendy, jedyny w swoim rodzaju olejek do demakijażu migdał & makadamia oraz… właśnie hydrolat z kwiatów lipy.
Ojej, to już koniec? Ale miło, że czytasz moje artykuły i wspierasz moje działania. Spodziewaj się kolejnych, równie ciekawych wpisów!